O logice kaźni i archaizacji władzy

Autor: Beniamin M. W. Bukowski

W pierwszym rozdziale „Nadzorować i karać” Michel Foucault analizuje instytucję publicznej kaźni, jej funkcję w nowożytnej Europie i stopniowy zanik w XVIII i XIX wieku na rzecz nowopowstającego systemu penitencjarnego, zastępującego brutalne okaleczanie ciała wyrafinowanymi strategiami biowładzy. Jednym z zagadnień, którymi (dość marginalnie) zajmuje się w tym kontekście Foucaulta, jest związek kaźni z władzą książęcą lub królewską. Jego zdaniem dochodzi do pomieszania dwóch porządków i dwóch rozumień prawa: tego traktowanego jako zbiór zasad legislacyjnych (droit) i tego, dla którego źródłem jest osoba sprawująca władzę (loi). Zacytujmy dłuższy fragment z książki:

Kaźń wypełnia […] funkcję sądowo-polityczną. Chodzi w niej o ceremoniał przywracania godności obrażonemu na chwilę majestatowi. Kaźń restauruje go, ukazując w momentalnym rozbłysku. […] Jej celem jest nie tyle przywrócenie równowagi, ile rozegranie, w sposób posunięty do skrajności, ogromu dysproporcji pomiędzy poddanym, który śmiał pogwałcić prawo, a wszechmocnym władcą, który egzekwuje swoją siłę. Nawet, jeśli reparacja prywatnej szkody spowodowanej przez delekt będzie proporcjonalnie wyważona, a wyrok proporcjonalnie sprawiedliwy, egzekucja kary nie stanie się pokazem umiaru, ale braku równowagi i zbytku; musi zawrzeć w sobie, w swojej karnej liturgii, emfatyczną afirmację władzy i wpisaną w nią wyższość. A wyższość ta nie jest po prostu wyższością prawa, ale wyższością fizycznej siły spadającej na ciało przeciwnika i podporządkowującej je. Łamiąc Prawo, przestępca dosięgnął samej osoby księcia – on z kolei, albo przynajmniej ci, którym użycza swej siły, pojmie ciało skazanego i pokaże je wszystkim: napiętnowane, pokonane, starte na proch. Ceremonia karna jest więc całkowicie „terroryzująca” [1].

Władca jest w tej konfiguracji źródłem prawa: to „jego” prawo w podwójnym znaczeniu: nie tylko wyznacza je i egzekwuje: wyznaczanie i egzekwowanie prawa jest jego prawem, a złamanie prawa – tym, co godzi w prawa władcy. Foucualt twierdzi, że wraz z początkiem oświeceniowego paradygmatu następuje odejście od tego konstruktu na rzecz legislacyjnego systemu penitencjarnego. Abstrakcyjna instytucja zastępuje władcę, kaźń ustępuje więzieniu i resocjalizacji, jawna przemoc spektaklu przemocy usuniętej poza wzrok opinii publicznej. Nie jest to jednak, jak mogłoby się wydawać, wyłącznie aktem humanizmu: stanowi zastosowanie znacznie bardziej wyrafinowanych taktyk politycznych, służących wypracowaniu biowładzy, technologii wytwarzania społecznych podmiotów podporządkowanych władzy zwierzchniej.

Rozróżnienie na „kaźń” i nowoczesny system penitencjarny nie jest więc u Foucaulta podporządkowane moralnemu wartościowaniu, rozpoznawane jako oczywisty postęp. To raczej przejście od bardziej archaicznej do bardziej wyrafinowanej strategii politycznej władzy. Jednym z jej następstw jest zastąpienie osobistej wendetty władcy pozornie obiektywnym systemowym porządkiem legislacyjnym. 

Piszę o tym, bo w ostatnich działaniach polskiego rządu powróciła archaiczna logika kaźni. Spełnione są obydwie przesłanki owego porządku, na jakie wydaje się wskazywać Foucault. Po pierwsze, bezpośrednie zaangażowanie osób sprawujących władzę, traktujących rzekome wykroczenie przeciwko porządkowi prawnemu jako wykroczenie przeciwko samym sobie (to premier, prezydent, ministrowie i posłowie „nie będą tolerować” tęczowych flag i „ideologii”, to oni, wbrew swoim kompetencjom wyznaczonym przez porządek konstytucyjny deklarują kogo „należy osądzić”, czego „nie można puścić płazem”, co jest „przestępstwem” i „wykroczeniem”). Porządek demokratyczny zakłada (przynajmniej nominalnie) władzę narodu, której rządzący są reprezentantami: są oni wykonawcami, gwarantami i strażnikami prawa (przy jasnym rozdysponowaniu kompetencji, w najbardziej elementarny sposób objawiającym się trójpodziałem władzy). Jednak w tym wypadku wyraźnie dochodzi do wyraźnego przesunięcia punktu ciężkości w kwestii prawa: ci, którzy rządzą, jak niegdyś król, stawiają się w roli jego źródła (tego, co ówczesna teoria prawnicza nazywała mianem fons justitiae [2]).

Po drugie, spektakl polityków bezpośrednio ingerujących w działanie policji i władzy sądowniczej  wiąże się z opisaną przez Foucaulta niewspółmiernością środków. Aktywistkę, która zniszczyła furgonetkę, z której głoszono hasła zrównujące homoseksualizm z pedofilią poddano dwumiesięcznemu aresztowi (inaczej niż większość osób podejrzanych o gwałty, przemoc domową czy pobicia na tle rasistowskim albo homofobicznym). Zaburzony został ustalony porządek procesu sądowego: areszt w tym wypadku był elementem działającym jako kara, mimo, że nie zapadł wyrok. Nie mniej charakterystyczne są dalsze następstwa sprawy i spektakl, który rozegrał się wokół niej. Jeżeli ktoś włożył w ręce pomnika Chrystusa tęczową flagę, kościół Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu zostaje otoczony policyjnymi furgonetkami: służy to, co oczywiste, zdominowaniu przestrzeni symbolicznej, zaznaczeniu siłowej przewagi władzy nad tym, kto wystąpił przeciwko niej. Do aresztowania Margot, chcącej dobrowolnie oddać się w ręce policji (nie podejmującej podówczas decyzji o jej zatrzymaniu), skierowano ostatecznie niewspółmiernie duże siły. I tu znajdziemy analogię do manifestacji władzy monarszej, w przypadku kaźni bowiem skazany częstokroć odprowadzany był przez zbrojny orszak, nie tylko czuwający nad bezpieczeństwem, ale – w pierwszej mierze – demonstrujący zbrojną siłę suwerena, odgrywający spektakl „bitwy” wypowiedzianej przez władcę temu, kto łamie jego prawa [3]. Do stłumienia manifestacji wysłano w końcu policję, która ochoczo sięgnęła po środki przymusu bezpośrednio, aresztowała przypadkowe osoby i pogwałciła większość przysługujących im praw (dostęp do pomocy prawnej, do informacji, do pomocy medycznej). 
Logikę kaźni można poddać jeszcze jednemu mechanizmowi, któremu przyjrzała się francuska socjologia. René Girard w swojej sztandarowej pracy „Sacrum i przemoc” opisał mechanizm „mimetycznego naśladownictwa”: ten, kto nie posiada władzy i pragnie jej, stara się upodobnić do osoby posiadającej władzę przez naśladowanie zewnętrznych przejawów owej władzy, rozumianej jako sieć relacji, przywilejów i działań. Dochodzimy do paradoksalnej sytuacji: politycy deklarują wprawdzie, że działają w imieniu suwerena-narodu, jednak ich działania wyraźnie zacierają granice między prawem rozumianym jako „droit” i tym rozumianym jako „loi”. To nie suwerenny naród posiada zatem władzę (inna rzecz, że w posiadanie jej przez naród we współczesnych demokracjach parlamentarnych jest jedynie założycielskim mitem), posiadają ją politycy określonej partii. Mimetyczne naśladownictwo daje przyzwolenie na powielanie struktur przemocy wytwarzanych przez władzę. I wpisuje się w drugą z Girardowskich figur: mimetycznej przemocy i znalezienia kozła ofiarnego. Nie mogąc samemu sprawować rzeczywistej władzy, nie mogąc dosięgnąć swoją przemocą tych, którzy ją sprawują, agresorzy zwracają się przeciwko niewinnemu, pod warunkiem, że niewinny wyjęty jest poza margines prawa: to ten, który przez swój szczególny status (cudzoziemca, biedaka, człowieka pozbawionego stronników) nie zostanie przez nikogo wzięty w obronę. Władza daje jasny komunikat: poza obręb prawa wyłączeni są dzisiaj ludzie nieheteronormatywni. Więc to oni mogą stać się ofiarami rytualnej przemocy. Przemocy, od której koniec końców władca odcina się. Oto paradoksalna logika kaźni: kat zawsze działa w imieniu króla, jednak król zawsze wypiera się kata. 

Dlaczego piszę o tym właśnie, bardzo spekulatywnym aspekcie całej sprawy? Bo archaiczność technologii władzy rozszczelnia i uwidacznia jej strategie. Bo to przemoc, która zaprasza do współudziału. Przemoc wcześniejszej ekipy politycznej nie była mniejsza: jej ofiarami padali najczęściej najbiedniejsi, najbardziej wykluczeni ekonomicznie. Mieszkańcy usuwani z domów na skutek dzikiej reprywatyzacji, ludzie wpychani w nędze, działacze i działaczki broniące ich praw i kneblowane sądowo lub ginące w niewyjaśnionych okolicznościach. Rzeczy, które pozostawały najczęściej poza medialnym mainstreamem, niewidoczne dla oka, bo wpisane w porządek „legislacji”. Tamte problemy nie zniknęły wraz ze zmianą rządzących (jak się niestety wydaje, wpisane są w samą logikę władzy). Jednak zasadnicza różnica polegała na tym, że tamta władza nie proponowała obywatelowi roli widza, a tym bardziej uczestnika. Ta zaś postanowiła odnowić archaiczną logikę kaźni.

A piszę to trzy dni po otwarciu Parku Pamięci Narodowej „Zachowali się jak trzeba” w Toruniu, upamiętniającego (słusznie!) Polaków ratujących Żydów. Na jego otwarciu premier Morawiecki mówił o tych, którzy „śmią przypisywać nam jakąkolwiek odpowiedzialność za tamte, niemieckie zbrodnie” [cyt. za nagraniem na stronie gov.pl]. W dniu 11 sierpnia, w rocznicę pogromu krakowskiego, kiedy to już po zakończeniu wojny, przy przyzwoleniu i czynnym udziale komunistycznej milicji, tłum wdarł się do kazimierskiej synagogi Kupa, zdewastował żydowskie domy i sklepy, bił kobiety, mężczyzn i dzieci, zabijając co najmniej jedną osobę, 56-letnią Różę Berger.

Bibliografia:
  1. M. Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, tłum. T. Komendant, Warszawa 2020, s. 74.
  2. Ibidem, s. 118.
  3. Ibidem, s. 75.

O autorze:

Beniamin M. W. Bukowski

Reżyser, dramatopisarz, dramaturg i filozof. Absolwent MISH UJ (historia sztuki, filozofia) i Wydziału Reżyserii Dramatu AST w Krakowie. Obecnie kończy pracę doktorską w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.